Na szczęście udało mi się ogarnąć na tyle, by znów czerpać przyjemność z robienia zdjęć. Bez spinania się, bez ścigania o ilość, jakość, ot dla siebie.
Poprzedni tydzień znów komunijnie. Tym razem Komunia mojej własnej osobistej chrześniaczki. Po długich bojach udało nam się w końcu wyruszyć na południe ;)
Słońce zachodzące tuż za naszymi plecami tworzyło tak malownicze obrazki, że prześcigaliśmy się z Synem Starszym w ich uwiecznianiu. Mąż dostawał chwilami białej gorączki, jak kazaliśmy zwalniać, stawać itp. (nic dziwnego, że ta trasa zabiera nam czasem ponad 4 godziny ;) ).
No a skoro komunijnie, to konwalie też muszą być, o!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)