Bo męska rzecz - być daleko, czyli jak dałam sobie wejść na głowę.
11:19:00
Jestem beznadziejna. ChPD może się przy mnie schować doprawdy. Biję ją na głowę w każdym aspekcie życia, w każdym calu dosłownie. Przesadzam? A skąd, to tylko taki wniosek z ostatniego weekendu. Mówisz, że chcesz dowodów? Ależ proszę bardzo – bierz herbatę (albo jeszcze lepiej wino lub wódkę), papierosa i posłuchaj o tym, jak dałam sobie wejść na głowę.
Alicja Majewska uderzyła kiedyś w takie oto znamienne tony: bo męska rzecz, być daleko. Dodawała
przy tym, że kobieca to wiernie czekać. Tyle że nie do końca się z tym zgadzam,
pozostanę zatem jedynie przy pierwszej części tegoż, jakże znanego,
cytatu. Mąż wziął sobie cytat do serca, o czym pisałam nie raz i nie dwa. Ale,
ale… nie dość, że sobie do serca wziął, to jeszcze rości sobie prawa!
Uwierzysz?!
ŁEB JAK SKLEP (TYLKO PÓŁEK BRAK)
Prawa do czego? Ano do tego, by mówić mi co i jak powinnam
robić. A czego absolutnie robić nie powinnam. W tym zakresie mieści się
wszystko: od mieszkania, prania, sprzątania, gotowania (jak mogę dla siebie nie
gotować, skandal!), po wychowanie psa, kotów, Potworów. Patyczaki (nie)szczęśliwie
zeszły z tego świata (uprzedzając ewentualne pytania - nie, NIE CHCĘ nowych). Nie wytrzymały życia w lodówce. W sumie się im nie
dziwię. Niewiele brakowało, bym sama zeszła.
Powiedzenie mówi, że kto ma łeb jak sklep, ten podobno (za
Wiki) ma głowę na karku. W każdej sytuacji sobie poradzi. Żadne zaskoczenie mu
niestraszne. Ja tymczasem mam łeb jak sklep w literalnym znaczeniu tego
powiedzenia. Jak takie Tesco co najmniej. I to nie Express – nie, nie, to jest
stanowczo za małe. Supermarket to absolutne minimum.
Dlaczego? Otóż dlatego, że dałam sobie podobno wejść na
głowę. Potworom, kotom, psu i całej tej reszcie (z sąsiadami chyba włącznie),
co to uznają za zasadne mówić mi, jak mam żyć. Niestety, to nie dotyczy tylko Męża. Wszyscy wiedzą lepiej ode mnie, co powinnam. A ja miast się od nich opędzić i
pogonić w siną dal, biernie się temu poddaję.
PIES CI MORDĘ LIZAŁ
Jak to mówił tatuś (ten sam od samochodu): w życiu, drogie dziecko, najważniejszy jest
święty spokój. No to ja mam taki spokój, że święty to by tego w życiu nie
wytrzymał. Jako pierwszy od samego rana włazi mi na głowę pies. Dosłownie i w
przenośni.
Czasy, kiedy pędziłam go wyprowadzać o 3 nad ranem, po czym
okazywało się, że to jest opcja gdzie podziało się siusiu, a psu się zwyczajnie nudziło – szczęśliwie minęły. Nie
oznacza to jednak, że zrezygnował ze wstawania skoro świt. Skąd! Pobudka odbywa
się bladym świtem (obecnie jest to czarny świt i pewnie potrwa taki do wiosny),
pies wskakuje na głowę, iska mi włosy chyba w poszukiwaniu wszy, a może jest to
wersja ekskluzywnego fryzjera, po czym domaga się wyjścia.
Ale to jest pikuś! Większość psów przecież wychodzi rano.
Tyle tylko, że te dobrze wychowane nie wpadają potem całe ubłocone prosto w
pościel, albo na kanapę i nie zajmują na niej tyle miejsca, że właściciel może
ledwo co przycupnąć na brzeżku. Pogonione zaś zajmują strategiczną miejscówkę
na oparciu narożnika, skąd mogą w razie potrzeby ugryźć właściciela w ucho,
tudzież położyć mu łapę na głowie. Albo w ogóle umościć się tam w całości.
MAŁE DZIECI, MAŁY KŁOPOT
Kolejnym elementem, który mi szwankuje po całości, jest
wychowanie dzieci. Prawdopodobnie, według niektórych, Potomstwo wychowuje się
samo, ma za dużo swobody i robi ze mną, co chce. Temu ostatniemu stanowczo
zaprzeczam! Jakem Obersturmbahnführer!
Mnie po prostu naprawdę nie robi żadnej, ale to absolutnie
żadnej różnicy, który z Potworów pójdzie się pierwszy myć, czy jak się podzielą
łazienką. I nie będę walczyć dla idei o to, żeby jeden wymył zęby zanim drugi
pod prysznic dotrze. Niech się sami tą łazienką podzielą, jak chcą. Byle o 20. byli
wymyci, a pół godziny później udali się w objęcia Morfeusza (z psem… sic!).
Chcą robić lekcje w dużym pokoju? Proszę bardzo. Wiem, mają
swoje biurka. Tyle tylko, że na nich centymetra pustego miejsca nie
uświadczysz. I tu dochodzimy do punktu trzeciego.
DLACZEGO TY NIE JEŹDZISZ NON STOP NA SZMACIE?
Bo mi się nie chce.
Bo dom to nie muzeum.
Bo mam masę innych ciekawszych zajęć (tak, dłubanie palcem w
nosie też mieści się w tej kategorii).
Bo nie mam siły.
Bo nie widzę sensu.
Bo nie.
Jak komuś to przeszkadza, może mnie nie odwiedzać. Nie ma przymusu.
Możemy podyskutować na skypie. Albo wcale. A jak ktoś chce się spotkać ze mną,
to się musi liczyć z tym, że może wyjść cały zakłaczony (koty!), oblizany
(pies), przykleić się do czegoś (dzieci), tudzież będzie musiał siedzieć na
stercie niewyprasowanego prania (ja).
No dobra, oddając sprawiedliwość – w tej kwestii na Męża
narzekać nie mogę. Na szmacie jeździ on przeważnie. Mnie czasu i chęci nie
starcza. A jak go wkurzę, to nawet mu się robota w rękach pali i jest szansa na
to, że i okna wymyje ;)
ŚWIAT SIĘ KRĘCI
Po prawdzie to nikt (a już najmniej ja) nie wie, jak to się dzieje,
że to wszystko jeszcze się kręci. Że Potwory nie chodzą głodne i brudne. Że
pies z radością hasa po domu, a koty nadal z paniką w oczach uciekają przed
ekspansywnym szczeniakiem. Że dom jeszcze stoi i karaluchy nas nie zjadły. Że
do pracy docieramy na czas. Do szkoły (mam nadzieję) również. I że lekcje są
odrobione, a Potwory odnoszą w tym temacie od czasu do czasu względne sukcesy.
No doprawdy – przy takim stopniu dezorganizacji powinnam
leżeć przygnieciona odpowiedzialnością gdzieś pomiędzy kuchnią a łazienką.
Przynajmniej tak to widzą co niektórzy :P
Tymczasem… jest super ;)
0 komentarze
Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)