LISTOPAD NIE ODPUSZCZA NIGDY
17:49:00
Są czasem takie dni, kiedy człowiek ma ochotę zakopać się w pościeli, mysiej dziurze, głębokiej jaskini i powiedzieć wszystkim nękającym mniej lub bardziej, żeby się zwyczajnie w świecie odp**. Nadchodzą niespodziewanie, nie wiadomo dlaczego. Wystarczy jedno zdanie, krzywe spojrzenie, brak słońca za oknem i bach! Jak sobie radzić z życiem będąc w nastroju niedotykalnym?
Najgorsze jest to, że naprawdę nie wiem, kiedy mnie to dopadnie. Niby jest dobrze, niby wszystko się kula jak powinno, a tu nagle nie
wiadomo skąd nachodzi taka fala depresji, że aż w dołku dusi. Łzy w oczach,
trzęsące się ręce i poczucie, że nikomu absolutnie nie jestem potrzebna, a
wszystko co robię można o kant dupy rozbić.
Budzę się rano i już wiem, że to nie będzie dobry dzień.
Denerwuje mnie wszystko, od sapiącego obok kota, poprzez popiskującego
szczeniaka, aż do zakopanych po uszy w pościeli Potworów. Też bym się zakopała.
I powiedziała, żeby sobie wszyscy sami radzili. I przyszli do mnie za pół roku.
Albo nie przychodzili wcale. Jak będę chciała, to sama ich znajdę. Choć
bardziej pewne jest to, że nie będę chciała. Przynajmniej nie w najbliższej
pięciolatce.
Z bólem zwlekam się z łóżka, zarzucam na grzbiet pierwszą
lepszą kurtkę, kalosze i wychodzę z psem. Naprawdę mam w głębokim poważaniu
fakt, że jestem nieumalowania, nieuczesana i wyglądam jak żul spod koksownika.
Kto mnie będzie oglądał? O szóstej rano? Ciemno jeszcze jest. Zresztą i tak mam
to gdzieś. Nie zamierzam startować do wyborów Miss. Wiek już nie ten.
A w ogóle, dajcie wy mi wszyscy święty spokój.
Po oporządzeniu zwierząt gospodarskich i innych, wyprawieniu
z domu siebie i Potworka, docieram do biura. Robię kawę, odpalam kompa i po raz
kolejny dopada mnie poczucie beznadziei. Poczucie, że jestem nie w tym miejscu,
w którym powinnam być. Poczucie, że i tak nikt nie docenia tego co robię. To po
co się starać?
I zaraz potem włączają mi się wyrzuty sumienia. Mam pracę.
Nie wszyscy mają. Dostaję za nią forsę w terminie. To już w ogóle luksus.
Czasem nawet starcza mi do pierwszego. Czego chcieć więcej? Żeby ktoś docenił?
Czasem pochwali? Żebym czuła satysfakcję z tego, co robię? W dupie mi się
poprzewracało!
JAK ŻYĆ, DROGIE BRAVO, JAK ŻYĆ?
Doprawdy nie wiem, czy na to poczucie beznadziei ma wpływ
przemęczenie, pora roku czy może fakt, że od zawsze chciałam mieszkać w małym
domku na południu Portugalii i pisać książki. Jak Collin Firth w Love Actually.
Nic więcej by mi do szczęścia potrzebne nie było. Naprawdę. No, może mała
hodowla Leonbergerów. I jeszcze ze trzy Royce Royce w garażu. Plus pełne konto
w szwajcarskim banku. Takie nic, prawda? No właśnie!
Tymczasem moje mieszkanie pęka w szwach (piwnicy, ni strychu
czy garażu nie uświadczysz, także tego…). Pisać piszę. Do szuflady. Aczkolwiek
spokoju przy tym nie mam zupełnie. Pełne konto? No ba! Dużo cyferek tam mam,
tylko dlaczego wszystkie poprzedza znak minus? (mówiłam już, że jestem na
bakier z matematyką?)
I tak sobie myślę, że jest coś co by mi pomogło. Sesja przy
winie. Beczce wina. Albo prochu. To by dopiero była eksplozja możliwości! Ciężko by
mnie było potem tylko pozbierać…
Ps. A może znasz jakiś sposób na to, skąd wziąć siłę i
energię do dalszej egzystencji? Czy może pier*ć wszystko i włączyć mode off?
0 komentarze
Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)