Dysonans
08:58:00
Najpierw był wielki ogromny sprzeciw: Nigdzie nie jadę! [czerwiec]
Potem zachwyt: Jadę na obóz karate! Będę miał żółty pas. [lipiec]
Oswojenie z wyjazdem: Mhm, jadę. [początek sierpnia]
W dniu wyjazdu nastąpiła la katastrofaaaa.
Pobudka o godzinie 3. nad ranem. Wymyślanie, co mnie boli i dlaczego.
Podbudka o 6 rano i ryk do 8: Nie chcę jechać w ogóle. Nie chcę jechać bez was. Nie chcę jechać autokarem.
(nie muszę mówić chyba, jakie myśli przelatywały mi przez głowę: od odpuśćmy, przez odwieźmy go, po przyzwyczai się... chyba).
No i pojechał...
Kontaktu z Potworem brak. Telefony zostały odebrane, co by wychowawcom nie utrudniać roboty (doprawdy dzieciaki wiszące na słuchawce z glutami po brodę, to ciężki orzech do zgryzienia dla opiekuna - doświadczyłam w pierwszych latach bytności opiekunem kolonijnym grup najmłodszych).
Ale, ale... o 20. dostanie telefon na godzinę. Będzie można zadzwonić. Wypytać. Pocieszyć. Powiedzieć, że się przyjedzie. Pogłaskać wirtualnie po główce.
Godzina 17... chodzę nerwowo z kąta w kąt, Mąż się nabija złośliwie :P
Godzina 18... nie mogę sobie znaleźć miejsca. Do Męża dołączył Potworek.
Godzina 19... jeszcze godzina.
19:45
Jest! Dzwoni! Gdzie ten cholerny telefon?
- Haloooooo?
- Mamoo? Dlaczego mi nie dałaś pieniędzy!?!
Yyy.. tak, ten tego.
Chyba nie będzie tak źle?
0 komentarze
Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)