Ichi, ni, san...
08:49:00
Wydawało się, że z zawodami jako takimi jesteśmy otrzaskani. Potwór Starszy trochę już nas przeczołgnął po różnych deskach parkietu.
Wydawało się, że wiemy jak się co z czym je i jak wszystko funkcjonuje.
Wydawało się, że znamy zarówno gorycz porażki (często o włos), jak i smak zwycięstwa.
Jednak każdego dnia uczymy się czegoś na nowo. I tak podczas ostatnich potwornych zawodów mieliśmy okazję przekonać się, że bywają i trenerzy dla których liczy się tylko zwycięstwo (po trupach, dzięki oszustwom i wystawianiu w konkurencjach wraz z zawodnikami młodszymi tych znacznie bardziej doświadczonych i z wyższymi stopniami wtajemniczenia).
Bywają też tacy, którzy jednym gestem, ciosem, słowem potrafią podnieść z ziemi załamanego zawodnika. I robią to z klasą.
Tym razem zawody miał Potworek. Pierwsze w życiu. Pierwsze w karierze judoki. Pierwsze klubowe.
Zgodnie z regułą zastosował wszystkie znane metody: od euforii, poprzez zaprzeczenie i wyparcie. Koniec końców na fochu lekkim, poszedł... Cały na biało. Zestresowany maksymalnie (sic!). Do ostatniej chwili zdecydowany poddać walkę, byle tylko nie wyjść na matę.
A jednak trenerka potrafiła zmotywować go do walki. Potworku, dla mnie ty już jesteś zwycięzcą. Zobacz, przyszedłeś tu. Nie każdy miał odwagę!
Dumny i blady wyszedł na matę. Pierwsza walka. Mija godzina. Dwie. Niemal trzy. W kolejnej Potworek niestety dostał baty ciężkie (na miarę prawie siedmiolatka of kors), zaliczył rzut przez plecy, upadek na matę z wysokości i uderzenie głową w materac (na szczęście).
Płacz, zgrzytanie zębów, zaprzeczenie. Dalej walczyć nie będę! Po raz kolejny do akcji wkracza trenerka. Po raz kolejny Potworek otrzepuje pióra i staje na macie. Niestety. Przeciwnik poturbowany również, oddaje walkę walkowerem. Potworek stwierdza, że jak tak, to walczyć nie trzeba. On więcej nie będzie. I tak przegrywa. Kolejnych zawodów nie będzie!
I chciało by się rzec: kurtyna!
Ale nie! Tym razem na wysokości zadania staje trener (sędzia zawodów). Staje na macie naprzeciwko Potworka. Przepisowy ukłon i stają do walki. Ani się ktokolwiek obejrzał, trener wykonał piękny pad i leży. Potworek lekko oszołomiony. Chyba do niego nie dotarło, co się właśnie zadziało. "Wygrał" ;) z trenerem. Brawo on!
Trener podaje rękę, wszyscy biją brawo. Wygrał i tak. Walkowerem. Ale nie o to chodzi! Motywacja powróciła!
Jestem pewna, że na kolejnych zawodach znacznie chętniej stanie do walki. Bo nie rzecz w tym, by wygrywać za wszelką cenę. Ale w walce fair-play, zachowaniu właściwego dystansu i odpowiedniej motywacji.
0 komentarze
Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)