Marzenie mam..
08:12:00
Napisałam tytuł i tak sobie myślę, że jednak dwuznaczny jest. Oczywiście miałam/mam marzenie (o tym za chwilę). Niejedno, ale tym akurat mogę się podzielić :P I tak marna szansa, że się spełni w najbliższej dziesięciolatce. Chociaż może... obym sobie tylko w brodę potem nie pluła. Tfu, tfu.
Z drugiej strony śmiem podejrzewać, ocierając się sporą dozą siebie o pewność, że jest to marzenie wielu... mam :) No właśnie, właśnie. Ciekawe która się przyzna :P
Ad rem!
So... mam marzenie, takie tyci tyci malutkie. Żeby poranki były takie leniwe, rozwlekłe. Ja w ciepłych bamboszach, znoszonym szlafroku, piżamie do kostek, fryzurze prosto z łóżka. Człapię do kuchni z zamkniętymi oczami, po omacku włączam ekspres, wyjmuję kubek i zaparzam kawę. Po tem udaję się na posprzątany (sic!) balkon, siadam i delektuję się smakiem świeżutko zaparzonego espresso, podczas gdy cisza i śpiew ptaków umilają mi czas.
Taaaaak...
Jak wygląda rzeczywistość? Wiadomo! Ja (chociaż jeden element niezmienny ;) ) z rozwianym włosem, jednym kapciu, szaleństwem w oczach, w ledwo na nogę naciągniętej nogawce, z której zwisa coś na kształt wczorajszej skarpetki (zsuńmy na to zasłonę milczenia), potykając się o siebie, koty, wspomnianą nogawkę, gnam na jednej nodze do kuchni. Włączam czajnik i biegusiem do łazienki, gdzie w pędzie odstawiam poranne ablucje cudem tylko nie myląc pasty do zębów z pastą do polerowania sreber :P
Po ekspresowych 10 minutach dla urody (wydało się, dlaczego wiecznie niewyjściowo wyglądam - jak mogę wyglądać, nie poświęcając temu czasu?) wbiegam do kuchni i klnę głośno. Czajnik nie był właczony do prądu! Naprawiam błąd i pędzę poganiać Potwory.
Jeszcze tylko ubranie, poganianie, śniadanie, poganianie, potykanie się o lego, poganianie, toaleta, poganianie, zęby, poganianie, piętnastominutowe szukanie legitymacji (diabeł ogonem nakrył), poganianie, awantura, poganianie, łzy moje (jestem beznadziejną matką, nieczułą i niewyrozumiałą), poganianie...
Byle do 07:15 kiedy to za potomstwem zamykają się wrota placówek.
Jeszcze tylko kilka złamanych przepisów, kilka szaleńczych wiraży i po 40 minutach ląduję za biurkiem.
Uff.. to mogę odpocząć (choć w głowie nadal chaos poranka i natrętna wybijająca się na pierwszy plan myśl: JESTEM BEZNADZIEJNĄ MATKĄ, a z organizacji to powinnam pałę dostać, o!).
Tak więc... marzenie mam :)
0 komentarze
Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)