Dzieci są roztargnione.
Dzieci są niegarnięte.
Dzieciom trzeba wszystko milion razy powtarzać.
Potwory są dziećmi.
Ergo: Potwory są nieogarnięte i trzeba im wszystko milion razy powtarzać.
Albo i dwa miliony.
Wszystkiego pilnować.
Wszystko sprawdzać.
O wszystko dbać.
Albo i nie.
Szkoły są dwie.
Jak tak: będą ogarnięte bardziej (przez matkę) i będą pierdołami (życiowymi).
Bez umiejętności podstawowych, bo przecież matka (czyli ja) zadba.
Jeśli nie: będą musiały się szybko nauczyć, jak być ogarniętymi.
Inaczej zginą w tej dżungli zadań i rzeczy potrzebnych na wczoraj.
Staram się trzymać opcji drugiej, aczkolwiek przyznam, że często gęsto szlag mnie trafia (żeby nie powiedzieć gorzej) i mam ochotę posłać towarzystwo na księżyc. Razem z rzeczami do ogarnięcia i zrobienia.
Statystyki mówią, że z tego się wyrasta. Patrząc na część populacji mocno wątpię w statystyki. Bardzo mocno. A mając w pamięci doświadczenia ostatnich miesięcy z pewnym osobnikiem płci męskiej (jak dojdę do siebie, to może kiedyś spiszę wrażenia w formie książki, bo na post to materiału stanowczo za dużo), w ogóle uważam, że statystyka to bzdura.
Niemniej, być może z czasem bywa lepiej. Potwór Starszy ogarnia się nawet w miarę, chociaż było znacznie gorzej, więc może rzeczywiście coś w tym jest.
Potwór Mniejszy... o to jest istny nieogar! Stanowczo ponad moją wytrzymałość. Ot kilka przykładów z ostatniego tygodnia.
O jajku z dupki pisałam. Że nosił je przez tydzień w plecaku, bo zapomniał na kiedy trzeba przynieść... kto by się przejmował?
Zeszły tydzień minął jednakże pod hasłem rzeczy zagubionych.
Najpierw Potworkowi zaginęła książka z biblioteki. Taka, którą trzeba było oddać "na wczoraj". Przeszukał pokój, biurko, półki, przy łóżku, na łóżku, pod łóżkiem. Nie ma. Diabeł ogonem nakrył i oddać nie chce. Oczywiście ryk, histeria, bo przecież pani Wychowawczyni ukochana oddać kazała. Nie zdzierżyłam w końcu ryków i wzięłam udział w akcji poszukiwawczej. Trzy rzuty oka dookoła i książka się znalazła!
Nie muszę chyba mówić, że do dziś w plecaku jeździ, bo Potworek ZAPOMNIAŁ ją oddać.
Przy okazji dowiedziałam się, że Synu Młodszemu zaginęły kartki z pierwszej części elementarza. Jak się nie znajdą zgodnie z regułą darmowych podręczników szkolnych, za elementarz trzeba będzie zapłacić. Przeszukawszy pokój, biurko, łóżko, pod łóżkiem, obok łóżka, itd. znaleźliśmy dużo różnych zaginionych rzeczy, ale kartek z elementarza nie.
Potworek miał sprawdzić w szkole, czy być może jakimś przypadkiem nie pozostawił w szafce, ale... ZAPOMNIAŁ!
I tak sobie z Synem Starszym ciągle czegoś szukamy: długopisów, gumek, zeszytów, piżamy, klocków lego (nagminnie!), zabawek, ołówków itp.
Zazwyczaj nie znajdujemy. Znalazła się natomiast karteczka od pani pielęgniarki, którą to trzeba było pilnie uzupełnić i przekazać. W PAŹ-DZIER-NI-KU. Tylko, że Potworek...
ZAPOMNIAŁ!
Za to jak się ucieszył, gdy ją znalazłam. Tylko jakoś głupio mi teraz iść i pytać, czy to jeszcze istotne, że wyrażam zgodę na badania mojego dziecka (na szczęście tylko badania wzroku, bo z pamięcią to u niego jakby... gorzej).