Baba za kierownicą!

07:30:00


Kiedy zaczynałam swoją przygodę z samochodami, niezwykle popularny był pewien program rozrywkowy prowadzony przez niejakiego pana Drozdę.

Dlaczego o tym wspominam? Otóż bowiem, tenże pan Drozda niejednokrotnie podkreślał, jakim to jest wspaniałym kierowcą. Czy rzeczywiście? Trudno mi ocenić, nigdy go bowiem w akcji nie widziałam. Jedno co mi się natomiast wryło w pamięć, to słowa Mojego_Ojca_Osobistego, który niczym ten pan Drozda swoje umiejętności za kółkiem oceniał w te słowa:

- Na świecie, drogie dziecko, jest tylko dwóch dobrych kierowców. Zaraz po Ayrtonie Sennie. Twój tatuś i pan Drozda.

Well... biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze raptem kilka miesięcy, a moje prawo jazdy będzie "pełnoletnie", dodam sobie: i jeszcze JA (ME, ME, ME, PICK ME!!!).

Przemierzając codziennie bezdroża wsi własnej oraz Okolicznego Większego Miasta, godzinami stojąc w korku (sic!), kombinując jak koń pod górę, jakby tu przyspieszyć a przepisów (zanadto) nie nagiąć, którędy uciec przed ruchem zawrotnym, mam okazję obserwować wiele różnych postaw "za kółkiem".

Ot, przykład z dzisiaj: jadę sobie jak pambuk przykazał całkiem przepisowo, nigdzie mi się nie spieszy, ale też nie mam w zwyczaju wlec się żółwim tempem, kiedy progenitura w szkole na odbiór czeka. Pogoda sprzyja, micha się cieszy, generalnie wiosna i miłość <3 w powietrzu kwitną... 

Kierowcy nawet całkiem względem siebie życzliwi, co niektórzy pamiętają, że jazda na zakładkę ułatwia sprawę wszystkim (nie, nie wcale to nie jest takie oczywiste, o czym za chwilę), aż tu nagle pojawia się przede mną turkusowe cudo. Nówka funka, ledwo co śmignięta. Lakier błyszczy się jak psu nie powiem co, za wypucowaną szybą lekko spanikowana właścicielka. Widać, że bardzo jej zależy, by samochodu ni pędem wiatru nie rysnąć.

W związku z powyższym jedzie, jakby wiozła zgniłe jajo. Ba, tonę zgniłych jaj. Całą zbuczałą cysternę. 15 km/h. Manewry wykonuje z zapasem godnym autobusu.  A za właścicielką brand new cuda oczywiście natychmiast tworzy się kolejka wściekłych kierowców bombowców.

A mogła poczekać, aż miną godziny szczytu... No mogła? Pewnie nie mogła, gdyby mogła to by w chacie siedziała.

ALE... za spanikowaną właścicielką natychmiast pojawia się żądny krwi i napakowany testosteronem macho. Znacie ten typ? Fura, skóra i komóra. W citroenie kaktusie. No sami widzicie jak to brzmi. Macho i citroen... śmiech na sali. Nie żebym miała coś przeciwko cytrynom. Sama jeździłam przewspaniałym (i równie awaryjnym) Pikaczu, co miał zwyczaj świecić deską rozdzielczą jak stroboskop na dyskotece we wsi Wólka Mała. Miało w sobie wszystko. WSZYSTKO! Wszystko oprócz maczyzmu.

Ale nie szkodzi. Jak Napakowany Testosteronem usiłuje mi udowodnić (próbując się wepchnąć tuż przede mną w kolejkę, bo przecież na pewno nie wytrzymam nerwowo i go przepuszczę... a takiego... babę za kółkiem zobaczył i myśli bukwieco...), z cytryny da się wydusić. Sto... a nawet więcej na godzinę... na zakręcie, przy zerowej widoczności. MA CHŁOP TĘ MOC! Na następnych światłach parkuję mu na zderzaku. Tyle zyskał.

I tak sobie jedziemy kółko w kółko, ramię w ramię, światła w światła. Aż do krzyżóweczki. A tam, panie... pandemonium! Ludziska niestety nie ogarniają, co to jazda na zakładeczkę. Względnie zameczek. Takiego eklera. Żaden nie chce być frajerem, co tego obok przepuści. A gdzie tam! A potem klaksony, wyzwiska, wygrażanie pięścią (wszak wiosna i zimny łokieć musi być), aż się ktoś zlituje i tama puści... I apiać od nowa...

A można by było po ludzku, elegancko, z kulturą.. to nie! Wszycy się pchają na chama! (A przepraszam, nie wiedzałam z kim mam przyjemność...).

I wreszcie... ostatnia prosta. Dosłownie. Miejsce na udowodnienie sobie, a przede wszystkim tym burakom obok, że mam jaja! A co... w końcu ja nie pojadę 100 km/h w obszarze zabudowanym? Ja nie pojadę? Nie? No to patrzcie, frajerzy. A potem jak raz wszyscy mordami szorują po szlabanie, bo się pociąg kula piątaka na godzinę. Oczywiście w samym szczycie. Jechaliby jak pambuk przykazał pięćdziesiąteczką, zdążyliby może na otwarcie szlabanów. A może nie. Ale hamowanie łagodniejsze by było na pewno.

A tak stoją.
I klną.
Na czym świat stoi.

No czy w tym kraju nie ma już dobrych kierowców?

Nikogo normalnego?
Zupełnie?
Tylko ja jedna?
Samiutka?
Jak ten kaktus na pustyni?

No i tatuś jeszcze...

I pan Drozda!

Oczywiście!



You Might Also Like

5 komentarze

  1. Akurat tatuś jest najlepszym kierowcą więc lekki sarkazm jest zdecydowanie nie na miejscu
    pozdrawiam (i życzę jazdy bez stresssu i emocji, no chyba że kontrolowanych)
    tatuś
    ps. przypominam, że podstawowym celem jazdy samochodem jest dotrzeć na miejsce w jednym kawałku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się staram docierać, tyle że inni uparcie starają się mi w tym przeszkodzić ;)

      Usuń
  2. W PL jeździłam samochodem jakieś 10 lat.
    Wyprowadziliśmy się do Szwajcarii.
    Przyjechałam do PL na urlop.
    Siostra odebrała nas z lotniska, jedziemy siódemką do Radomia.
    W życiu się tak nie bałam.
    Rany boskie, co to za dżungla? Jest 70, to jadę 70, a nie 120. Wyprzedzanie na granicy rozsądku, na trzeciego, na podwójnej ciągłej, to norma.

    W Szwajcarii - jest 50, to jedziesz 50. Na autostradzie ograniczenie do 80, wszyscy jak po sznurku jadą 80, w równych odstępach, nawet się nie zbliżysz do tego przed tobą, bo on zwolnił lub przyspieszył dokładnie jak wszyscy dookoła, do najwyższej dozwolonej prędkości.

    Wybraliśmy się kiedyś na wycieczkę po wsiach i opłotkach, teren górzysty, zakręty, piękne widoczki, podwójna ciągła. Jechaliśmy dozwolone 50, za nami jakieś sportowe coś, nie pamiętam marki, niebieskie było ;). Jechał za nami dobre dwa kilometry, też 50 km/h, aż z podwójnej ciągłej zrobiła się przerywana, miał dobre warunki i mógł nas wyprzedzić. Fakt, zrobił to bardzo sprawnie i zapewne z ulgą, ale nie trąbił, nie mrugał światłami, żeby mu na pobocze zjechać, a on się zmieści, nic. Kulturka.

    W ogóle jak tu mieszkam już niemal dwa lata, klakson słyszałam trzy razy, nie więcej.

    ALE
    Znajomy wypożyczył w Zurychu samochód i przyjechał do nas do Bazylei. Po drodze na autostradzie przekroczył prędkość o 11 km/h. Przyszedł mu mandat 250 CHF, nie zapłacił (nie mam pojęcia, dlaczego, stać go i raczej normalny facet jest, nie migacz jakiś, by się mogło wydawać).
    Niedługo potem poleciał sobie na urlop do Stanów i z tych Stanów wracał - przez Szwajcarię. W Zurychu prosto z samolotu został poproszony na bok, porozmawiano sobie z nim na okoliczność nie zapłaconego mandatu i niewątpliwie dołożono jeszcze dla lepszej pamięci. Da się? Da się. (a jak pomyślę o ściągalności alimentów w PL w zestawieniu ze ściągalnością takiego mandatu, to mnie krew zalewa. ale ja nie o tym).

    Rozpisałam się bardzo, jak na pierwszy raz, a nawet nie przywitałam.
    Dzień dobry zatem, dyg ;).
    Czytam Cię od całkiem niedawna, z ogromną przyjemnością.
    Lubię Twój styl i humor.

    Pozdrowienia!
    Novembre

    otwarte.blox.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj :)

    Zawsze to miło ujrzeć jakąś inną duszę niż rodzina podczytująca z litości, tudzież znajomi z pobudek różnych ;)

    Muszę przyznać, że Twoje "ALE" bardzo mi się podoba. Jakoś na całym świecie da się normalnie jechać, a u nas poziom absurdu drogowego osiąga level master.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szwajcaria ... Alpy ... szkoda, że nigdy tego nie zobaczę (walka o wizę mnie przerasta) ... sam nie wiem co by mogło być ciekawsze, kraj, góry ... czy zdyscyplinowani kierowcy ...
    Żeby nie było, zdecydowanie jestem za dyscypliną ... martwię się raczej o obywateli Szwajcarii, którzy będą mieli okazję uczestniczyć w naszym ruchu drogowym (welcome to the jungle), bo my raczej byśmy sobie poradzili na drogach "Helwecji"
    ps. nie "poczytuję" Twojego bloga z litości, czytam go, żeby się dowiedzieć czegoś nowego o moich wnukach, którzy nieustannie mnie inspirują i przypominają młodość ...
    TOT (Twój Osobisty Tatuś)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)