W poszukiwaniu nutelli

10:33:00

Są takie dni w życiu, kiedy jedynym przyjacielem staje się słoik nutelli. Taki kilogramowy. Albo od razu najlepiej dziesięciokilogramowy.
Jako że nie jadam nutelli, pozostaje mi wino. W ilościach hurtowych.
Tych niestety w tygodniu staram się nie konsumować. Patrole policyjne o świcie, wesoło machające mi przed zaspanym nosem alkomatem, skutecznie mnie do tego zniechęciły.

I tak z braku doraźnych środków leczniczych, z braku bóg wie czego, pozostaje mi jedyny środek, który może (przy czym to "może" to takie bardziej do szalejącego oceanu zbliżone jest) zadziała - grafomania.

Nie lubię okresu około świątecznego. O ile listopad jestem w stanie przeżyć niejako siłą rozpędu, to na początku grudnia wyglądam tak:


Powodów jest oczywiście cała masa.

Primo: prezenty świąteczne. Zastanawianie się, czy wymyślone prezenty zadowolą, spełnią standardy, będą tymi wymarzonymi przyprawia o ból głowy. Ale to jeszcze nic.

Secundo: cena ww. To już nie jest ból głowy. To nawet nie jest migrena. To jest klasyczny zawał. Albo wylew. Jak kto woli. Zwłaszcza ceny prezentów dla dzieci, która to nagle, nie wiadomo dlaczego (ależ oczywiście, że wiadomo :]) skaczą o 100, 200 czy nawet 300 %.

Tertio: ta wieczna bieganina. Ludzie zachowują się jak w amoku. Potrącają, krzyczą, popychają. Jakby by się cofnęli te 25 lat i złapali z półki coś więcej niż tylko ocet. Nie lubię ludzi. Nie lubię jak się o mnie ocierają. Nie lubię tłumów. Zapachu potu. Szaleństwa. W zasadzie to jak w tym powiedzeniu "nie lubię ludzi z powodu WSZYSTKIEGO".

Quatro: kasa. Z racji powyższego, z racji nikłych zarobków, z racji jeżdżenia po lekarzach w kółko (niestety próba jeżdżenia na powietrzu zakończyła się fiaskiem - nie polecam), z racji miliona różnych innych powodów jej brak mnie dobija. Tak strasznie dużo miesiąca na koniec pieniędzy..

Quinto...

Sexto...

Septimo...

Octavo...

Nono...

I tak dalej...

Weltschmerz jak się patrzy. Jak nie ma nutelli i nie ma wina, włażę dzieciom do łóżka. Jak śpią. Przytulam się do posapujących i ze zniecierpliwieniem natychmiast wierzgających i zastanawiam się, jak długo jeszcze... I jakże bolesna jest świadomość, że wiele już takich przytuleń nie zostało. Że nieuchronnie nadciąga ten dzień, kiedy będą się mnie wstydzić. A przytulać nie będą się chciały wcale. 

Wtedy pozostaną już tylko stare dobre hantle. I pompki. O 3 nad ranem. Dobrze robią. Sprawdziłam. Tylko strasznie ciężko potem do pracy wstać.



You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)