Jak szybko i łatwo uzależnić się od...

10:19:00


Uzależnić można się od wszystkiego: kawy, herbaty, czekolady, marihuany, kokainy, piwa, wina, papierosów, czekoladowego cappuccino, czytania książek, nauki języków, od miłości, drugiej osoby, dotyku, rozmów przez telefon, stąpania bosymi stopami po piasku, i od moczenia ich w morskich falach...


Mogłabym tak wymieniać bez końca. Wszystko zależy od mniej lub bardziej aktualnych potrzeb osobniczych. I sprzyjających okoliczności, oczywiście.

Sama jestem uzależniona od kawy.
I książek.
Nauki języków.
Trochę też wina.
Piasek i morze również dają radę ;)
O dotyku nie wspominając.

Nigdy jednak nie pomyślałabym, że mogę się uzależnić od... endorfin.
Tych potreningowych.
A jednak!

MOJA DROGA Z KANAPY NA SALĘ TRENINGOWĄ


Od zawsze byłam leniem. Mając do wyboru treningi siatkówki/koszykówki/piłki ręcznej wybierałam książkę, wygodne łóżko i kanapki z pasztetem. Mimo znakomitych wręcz warunków fizycznych nie zostałam sportowcem. Ba, nawet nie zostałam fanem jakiejkolwiek formy sportu poza hazardem i grą w karty.

Bieganie mnie męczyło (a ja nie lubię się męczyć).
Rower żgał w dupsko.
A od pływania nabawiłam się zapalenia zatok.

Bardzo żałuję, że w tamtych zamierzchłych czasach mojej młodości nikt nie pokazał mi sztuk walki. Myślę, że to byłoby coś, co zdecydowanie wygrałoby internety. I zdobyłoby pewnie też moje serce. Niestety musiały minąć niemal 2 dekady i upłynąć sporo wody w rzece nim zasmakowałam potreningowych endorfin.

Zaczęło się niewinnie... od biegania. W końcu biegają wszyscy, to pewnie nie jest to nic trudnego, pomyślałam pierwszy raz zakładając adidasy. O mój Thorze, jakże się myliłam! Po 250 m język miałam na brodzie, a serce odstawiało przepiękną Polkę-Galopkę.

To że się nie poddałam, to był zwykły cud. Albo chęć udowodnienia sobie i innym (raczej innym), że dam radę. Małymi kroczkami zdobywałam kolejne kilometry, aż przyszedł czas Jillian. Po Jillian zaś nadszedł Shaun i podbił moje serce na dłuuuuugie miesiące.

Dzięki trzem programom treningowym uzależniłam się od ćwiczeń do tego stopnia, że nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jest moc! Jest siła! Jest chęć!

PO CO MI TO WSZYSTKO?


Wszyscy mnie pytali: po co to robisz? Mówili: ja nie lubię się tak męczyć, po co ci to?

Sama niejednokrotnie zadawałam sobie to pytanie, wypluwając płuca, ociekając potem i leżąc na parkiecie bez fizycznej możliwości doczołgnięcia się choćby do łazienki. O sypialni  nawet nie wspominając.

Na cholerę mi to?? Mogłam sobie spokojnie leżeć na kanapie, zajadając się chipsami i zapijając je colą, to nie... 


A następnego dnia znów sięgałam po hantle.


Po Jillian i Shaunie przyszedł czas na Emily, zmianę trybu życia, żywienia (z całym dobrodziejstwem inwentarza: od skrajnej ortodoksji po cheat-meale, cheat-days, cheat-weekends), ale o tym kiedy indziej.

Obłęd zaś sięgnął szczytu, kiedy poznałam boks...




You Might Also Like

2 komentarze

  1. To jednak taka zmiana jest możliwa? Brzmi optymistycznie :) Chyba tak jest, że jak się człowiek w ćwiczenia wkręci to później jakoś dziwnie bez nich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymaga sporej dozy samozaparcia, fakt. Ale potem już idzie siłą rozpędu :))

      Usuń

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)