Jak złamać system?

15:56:00

Bycie matką nie należy do łatwych. Ojcem zapewne też nie, ale ciężko mi się wypowiadać, bo nigdy nie byłam. Ze względów wiadomych. Niemniej to mnie przypadło w udziale szlajanie się z Synem Młodszym po poradniach. Głównie z racji poczucia, że nikt tego lepiej nie zrobi. Niemniej po dzisiejszej wizycie stwierdzam, że kolejny raz idzie tam Mąż, bo mnie delikatnie mówiąc może chuj strzelić. I kto będzie terminy ogarniał?


Jakoś pierwsza wizyta miesiąc temu tak bardzo mi nie dokopała, bo na tę szłam pełna optymizmu. Umówieni byliśmy na godzinę 11, więc naiwnie zakładałam, że o owej 11 trafimy przed oblicze Pani Doktor. W jakimż to błędzie zaiste tkwiłam.

Kilka słów o poradni - jedna z dwóch specjalistycznych w Sąsiednim Większym Mieście. W pierwszej terminy w sierpniu były już wyczerpane. Zapisy na kolejny rok od października. Z racji przypadłości Syna Młodszego czekanie do przyszłego roku nie wchodziło w grę. W tej poradni na termin czekaliśmy ledwie 2 miesiące - chyba specjalista mało popularny.

Poradnia zrzesza w sobie "specjalistów" różnej maści. Mieliśmy z nią do czynienia już przy Synu Starszym, jednakowoż jakość "leczenia" każe mi zastosować w obu przypadkach cudzysłów. 

Ale - ad rem!

Z racji miliona różnych specjalistów w jednym miejscu, milion też się tam przewija pacjentów. Różnych. Od noworodków, wędrujących na usg bioderek, poprzez przypadki konsultacyjne jak nasz, chore (laryngolog), niepełnosprawne fizycznie i umysłowo i inne... Pacjenci wszelkiej maści, płci i wieku. "Specjaliści" różni. 

Rejestracje są dwie. Ale dopiero przy okienku człowiek się dowiaduje, że na ch..usteczkę sterczał w kolejce pół godziny, skoro jego "specjalista" to w tej drugiej. Oczywiście, są tablice informacyjne, o czym baby recepcyjne* z wielkim fochem informują, przecież "one mówiły" i "jak wół wisi". Tyle że kłębiący się tłum zasłania te tablice umieszczone na wysokości wzroku... dziecka. Dwulatka góra.

Jak już się człowiek do recepcji dobić zdoła i przebrnie przez foch, obrazę i picie kawki, dostępuje zaszczytu udania się pod gabinet lekarski.

Jak już wspominałam - byliśmy umówieni na 11. O 11:30 z gabinetu wychyliła się Pani Doktor z pytaniem, czy ktoś jeszcze do niej. Co za niespodzianka, ktoś jednak czeka! Jakoś stos kart na biurku jej tego nie zasugerował. Byliśmy my (na 11) i jeszcze jedna umęczona matka, umówiona z synem na 11:30. 

- To jeszcze tylko chwilkę, zamienię słówko z panią magister - do gabinetu wlazła baba w służbowym fartuchu i kawką w łapie. Przysięgam, że już widziałam wyciąganą spod biurka bombonierkę i dolewany do herbatki spiryt. Stop! Spirytu of kors nie było. Ale mógłby być. Dla zniwelowania trudów pracy.

Po zamienieniu słówka (40 minut!!!) pani dr łaskawie poprosiła do gabinetu... nie, nie nas, bynajmniej. Po 15 minutach konsultacji wypuściła swe ofiary i wyszła znów, wywołując z kart. Dziwnym trafem nasza była na samym dnie :] Na szczęście nikt wcześniej nie zdołał przebrnąć przez rejestrację i udało nam się przed oblicze trafić.

Po kolejnych 20 minutach dostaliśmy polecenie pojawienia się za miesiąc. Błogosławieństwo, odprawa, nara. 

I tu objawił się kolejny bareizm. Rejestracja okienek ma 3 (plus jednego konsultanta telefonicznego nie wiem po co - przysięgam, że dodzwonienie się tam zajęło mi pierwszorazowo ponad 20 minut, kolejne 20 minut czekałam na połączenie "jest pani pierwsza w kolejce, proszę czekać"). Nad dwoma widnieje informacja "rejestracja w dniu wizyty", nad jednym zaś "rejestracja na wizytę kolejną".
Według wszelkich prawideł logiki, tego co mnie w szkole uczyli, czytania ze zrozumieniem i tak dalej, po wyjściu z gabinetu udałam się pod okienko "rejestracja na wizytę kolejną", ciesząc się, że przy okienku jest tylko jedna osoba (przy pozostałych dwóch kłębił się dziki tłum).

Błąd. Jakże wielki błąd.

Przecież oczywistym jest, jak mnie baba z recepcji łaskawie na fochu i z krzykiem poinformowała, że kolejka jest JEDNA!!! "Proszę stać i czekać! Aż zawołam!".

Kolejne 30 minut... Dobrze, że mnie na końcu nie poinformowała, że powinnam się udać do innej rejestracji, bo przysięgam, zagryzłabym. Jednak pozwolenie na posiadanie broni ma sens.

Niniejszym oświadczam (będą świadkowie) - na kolejną wizytę w tym przybytku idzie Mąż. Może z racji zawodu będzie miał więcej cierpliwości i siły przebicia. A może szlag go trafi i ktoś wreszcie zrobi z tym ... porządek. 

* Z góry (a raczej z dołu) przepraszam za epitety osoby pracujące z zaangażowaniem i z powołania. Ja takich nie spotkałam. Wręcz przeciwnie, takiego braku szacunku dla pacjenta, drugiej osoby, czy zwyczajnie człowieka jeszcze nie widziałam.



You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)