A latem zakocham się na zabój!

08:00:00


Nareszcie przyszło lato, długie ciepłe noce, wieczory na balkonie przy piwku i niczym nieograniczona wolność ;) (o ile ktoś dzieci nie ma lub wie, jak im czas zorganizować). Patrząc na dorastające Potomstwo, zdałam sobie sprawę, że jeszcze chwila, malutki momencik i zaczną się pierwsze miłostki, wieczorne szlajanie za rękę i noce spędzane Thor wie gdzie.

W zasadzie sięgając pamięcią wstecz dziwię się, że jeszcze do takich sytuacji nie doszło, a z wakacji nie musimy przywozić walizki pamiątek "dla ukochanych". Dla mnie bowiem lato zawsze oznaczało nową miłość "na śmierć i życie", a że dzieckiem i młodzieżą byłam bardzo kochliwą, to i "tych jedynych" więcej mam na koncie niż włosów na głowie. Szkoda tylko, że w większości przypadków były to miłości platoniczne a obiekty moich westchnień często gęsto nie miały pojęcia o moim istnieniu ;) 

PIERWSZY RAZ ZAKOCHAŁAM SIĘ W PRZEDSZKOLU

Źródło: babyonline.pl

Tak, tę pierwszą miłość wspominam z rozrzewnieniem. Miałam może ze cztery lata, raczej nie więcej, i zdecydowanie zbyt wybujałą wyobraźnię. On miał na imię Tomasz i miał rodziców lekarzy. Czego natomiast nie miał na pewno, to pojęcia o moim istnieniu. 

Nie przeszkadzało mi to snuć śmiałych planów, obejmujących zarówno białą suknię z welonem, gromadkę dzieci, domek z ogródkiem i psa. Biorąc pod uwagę fakt, że ledwo od ziemi odrosłam, to jednak lepiej, że mnie nie zauważał. Mógłby uciec z krzykiem, a już na pewno nie zrozumiałby o co mi w ogóle chodzi.

W tym samym czasie kochał się we mnie na zabój (według relacji jego matki, zmuszonej na Dzień Kobiet kupować mi kwiatki) niejaki Radzio. Radzia pamiętam głównie dlatego, że podczas wycieczki do Większego Miasta, ktoś mu na ucho nadepnął. I nie mam tu na myśli kiepskiego słuchu muzycznego, a dosłowną sytuację. 

Otóż ów Radzio schodząc z bardzo stromych schodów, potknął się i padł koleżankom i kolegom wprost pod nogi. Wyjątkowo niefortunnie, ponieważ zaaferowane Większym Miastem dzieciaki szły taranem i kilkoro z nich nadepnęło mi na głowę i wspomniane wcześniej ucho. Pecha chłopak miał najwyraźniej.

KOLEJNA MIŁOŚĆ DOPADŁA MNIE W PODSTAWÓWCE

Źródło: waszymzdaniem.blog.onet.pl

Taka "poważniejsza", bo zauroczeń po drodze kilka jednak było. Jedną z nich był niejaki Staś, z którym pasłam owce. I nie jest to żadna przenośnia, ponieważ moi dziadkowie byli nauczycielami szkolnymi. W szkole zaś odbywały się różnego rodzaju wakacyjne praktyki. Jedna z nich polegała m.in. na wypasaniu owiec, to jest spędzaniu całego dnia na pastwisku i pilnowaniu, co by się towarzystwo po kątach nie rozlazło.

Jak już niedawno wspominałam - wakacje są długie i często gęsto rodzice nie mają co z dziećmi zrobić. Ja na miesiące wakacyjne wysyłana bylam do dziadków. Dziadkowie zaś posiłkowali się swoimi wychowankami i upychali mnie od czasu do czasu po rzeczonych "pastwiskach". Nie powiem, miało to swój urok. 

No i tak narodziła się miłość do Stasia... Jak on te owce pasł... Jak za nimi biegał. Jak one go słuchały... Do dziś wspominam! Ahhhh... ;)

Wracając do pierwszej szkolnej poważniejszej "miłości" - była to na oko siódma albo ósma klasa podstawówki (obecnego - jeszcze - gimnazjum), lato oczywiście, wieczorne spacery na plaży i powroty do domu "aż o 22." ;) 

Zdaje się jednak, że ta miłość zakończyła się szybciej niż się zaczęła (choć miała swój mały kambek w liceum), kiedy to "narzeczony" przyszedłszy po mnie wieczorem uderzył do moich rodziców w te słowa:

Dobry wieczór! PrzySZŁEM po córkę!

No tak, przyszł przecie. Blisko było.

CZERWONE KORALE, MAJTECZKI W KROPECZKI I CZARNE JEANSY

Źródło: ask.fm

Końcówka podstawówki to w ogóle był okres, kiedy moi rodzice musieli mocno trzymać nerwy na wodzy, bo dostarczałam im wrażeń często i spektakularnie. Pomysły miałam jak zwykła nastolatka, ale ojciec chyba żałował, że nie da się mnie gdzieś zamknąć albo chociać pozwolenia na broń uzyskać.

Przekonana byłam wówczas o swej atrakcyjności wielce (co mi później równie szybko jak i na zawsze przeszło): krótka mini, grzywka a la Sabrina czy inna Sandra i skórzana kurteczka. Jak na lata 90 sam sex :P

O tematach damsko-męskich raczej nie miałam wiekszego pojęcia, ale od czego jest wyobraźnia. A ta jak zawsze podsuwała mi natrętnie ten sam obraz: biały welon, dzieci, psy, koty i inne domki. Repertuar miałam dość ograniczony. 

Tym razem moim wybrankiem stał się osiedlowy lowelas, którego wraz z koleżanką ochrzciłyśmy wspaniałym mianem "Czarne Jeansy" (nie trzeba być Einsteinem, by zgadnąć dlaczego ;) ). Niestety jego imienia nie udało mi się poznać. Ale domek mieliśmy całkiem wypasiony...

THE NEVER ENDING STORY

Źródło: stylowkidlanastolatek.pl

I tak mijało lato za latem, obiekty westchnień zmieniały się jak w kalejdoskopie, a w mojej głowie wciąż było pstro ;) 

Mam nadzieję jednak, że tej "kochliwości" mimo wszystko nie udało mi się przekazać Potworom w genach. Inaczej ciągle będą zmieniać te nieszczęsne obiekty "jak rękawiczki", ciągle szukając coraz bardziej doskonałego egzemplarza.

Niemniej jedno jest pewne: jak już go znajdą, to się go jak rzep psiego ogona i zaduszą tą swoją miłością. Aż biedaczysko ucieknie na drugi koniec kraju :P

Ps Jakby się tak dobrze zastanowić... jednak się cieszę, że nie mam córki ;)



You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)