Legalna blondynka

22:10:00


Odkąd pamiętam farbuję włosy. Zaczęło się chyba w końcu podstawówki (wtedy jeszcze ośmioklasowej, proszę się nie oburzać aż tak bardzo) i trwa do dziś. Miałam krótki epizod pomiędzy, ale ten kolor myszy spod ogona, który wykwitł na moim skalpie nie nadawał się absolutnie do niczego, poza zakryciem go czymś bardziej intensywnym.

Miałam na głowie już chyba wszystkie możliwe kolory: od niemalże przezroczystego blondu, poprzez całą gamę odcieni rudości i brązów, aż do ciemnej "gorzkiej" czekolady. Jedyne czego nie udało mi się na czerepie osiągnąć to intensywna zieleń i granatowa czerń. Ale w zasadzie wszystko przede mną ;)

Oczywiście moim najbardziej ulubionym kolorem jest rudy: charakterny i niepokorny. Kocham go miłością wielką tak samo, jak Mąż go nie lubi. Ma jednak tego pecha (Mąż, nie kolor), że w tej jednej jedynej kwestii (hahahahaha) nie zamierzam się poddawać :P Sądzę, że przyjął już zasadę, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma

A może to właśnie ten kolor stał się powodem jego jakże ochoczej emigracji??? 

KOLOR JEDNAK MA ZNACZENIE!

W czasach, kiedy wychodziłam za mąż, na mojej głowie królował przepiękny blond, czyniąc ze mnie niewiastę bardzo łagodną, cichą i pokornego serca. Wiem, co sobie właśnie niektórzy pomyśleli, Mąż jednakże dał się na to nabrać :P (i nie, nie jest to powód do unieważnienia małżeństwa, ja charakteru nie zataiłam, ino go nieco... przytłumiłam).

Tenże blond miał to do siebie, że usprawiedliwiał niemal każdą moją głupotę. Kto w końcu nie zna kawałów o blondynkach? Im się wybacza przecież wszystko!

Po szalonym okresie skalpu koloru jajecznicy, kurczaka prosto z fermy (jeszcze nieoskubanego) i kurzego żółtka na mojej głowie nareszcie zagościły rudości. Ale jak to mówią, charakteru nie da się oszukać. I jak ktoś mentalną blondynką jest, to i nią pozostanie. 

KOCHANIE, ZABIŁAM TELEFON.

Nie, nie jest to żadna przenośnia. Wzięłam i zabiłam. Niemal na śmierć. W trakcie rozmowy, w połowie zdania. Interlokutor wyjątkowo mnie nie wkurzył i nie rzuciłam przedmiotem o ścianę. A może zwyczajnie popełnił samobójstwo? Telefon, nie rozmówca.

Dość, że spadł wprost z mojego ramienia, którym go wdzięcznie podtrzymywałam w trakcie rozmowy, wprost na dywan. Niestety ekran nie zniósł tych wzruszeń i w końcu pękł. Niczym lustro Królowej Śniegu. Na tysiące malutkich kawałeczków. I tym samym przestał się nadawać do rozmowy. I w zasadzie do czegokolwiek innego też.

LEGALNA BLONDYNKA.

Cóż było robić? Kommt Zeit, kommt Rat, jak to mawiają sąsiedzi zza miedzy. Wygrzebałam zatem z szuflady zastępczego złomka, którego nienawidzę tak serdecznie, że niemal nie przyjmuję do wiadomości jego istnienia. Tym razem jednak przypomniało mi się, że ta bezandroidowa zołza gnije gdzieś na dnie. Rychło w czas, ale na sytuację awaryjną jak znalazł.

Wyciągnęłam, upchnęłam w niego co trzeba, włączyłam.

Nie działa!

Niemożliwe!!! Mi nie będzie działać? Mi???

Po 40 minutach walki z badziewiem zadzwoniłam do Męża z drugiego telefonu. Cała dumna i blada. Zdaje się jednak, że ta rozmowa bez żadnych problemów mogłaby stać się treścią niejednego kawału o blondynkach:

- Kochanie, zepsułam telefon. Nie, nie ten. Ten drugi. Ale to nic, mam zapasowy. Tylko nie wiem dlaczego, karta SD tak dziwnie do niego wchodzi. Jak to on nie ma wejścia na SD? Przecież ma! Weszła tam. Czy sprawdzałam? No nie, nie sprawdzałam. Nie, nie dzwoniłam z niego jeszcze. Nie wiem, czy działa. Mam spróbować ją wyjąć? Hmmm... poczekaj... Wiesz, chyba się nie da. No nie chce wyjść...

Kolejne 40 minut zajęło mi wyciąganie karty SD z gniazda microSIM. Bez SIM jakoś nie chciał łączyć. I to jednak było gniazdo SIM, a nie SD.

Ten model nie ma SD.

Ps. Mąż chce, żeby przestała udawać i jednak wróciła do tego blondu... Niedoczekanie!



You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)