Gwiazda z Michelinem... ?

09:33:00


Obiecałam ostatnio na blogowym fanpage'u, że podrzucę przepis na ciastka orzechowo-cytrynowe. Mieszanka smaków nawet jak na mnie dziwna, ale też jej podłoże nietypowe, o czym za chwilę. Namówiona przez Magdę z bloga Lekka Zmiana Mamy postanowiłam jednak połączyć przyjemne z pożytecznym i pociągnąć nieco temat kulinarnych fakapów. Chyba jednak w tym roku nie dostanę gwiazdki Michelina.


Wielokrotnie przyznawałam się do tego, że Perfekcyjnej Pani Domu to ze mnie nie będzie. No może nie całkiem syf, kiła, mogiła i spychacza zamawiać nie muszę, by do domu wejść, ale kto ma w domu dwa Potwory jak ja i nie jest zbytnim pedantem, szybko zrozumie o czym mówię.

IDŹ POŻYCZ OD SĄSIADKI CUKIER

mąka na ciasto

Pamiętacie taką instytucję jak "sąsiadka"? Podobno istnieje i dziś. Nie do końca miałam okazję się przekonać, bo - mimo iż sąsiadów mam w większości całkiem spoko - nie zdarzyło mi się jeszcze pożyczać czegokolwiek. A nie, przepraszam, raz pożyczałam od sąsiada jaja... yyy, no tak. 

W każdym razie jeśli chodzi o zapasy domowe z reguły staram się posiłkować tym, co w domu mam. Głównie dlatego, że sąsiadki mam z gatunku perfekcyjnych i głupio mi iść prosić o taki cukier. Czy sól. O, albo o chleb... Zaraz by mnie na języki wzięły.

Tymczasem siedząc w chacie w ostatni piątek i smęcąc jak już dawno nie, zajrzałam przez przypadek do Dobrego Zielska. Wiem, wiem, jakie macie skojarzenia ;) Też mam, tym chętniej tam zaglądam. (Nie)stety tym razem nie trafiłam na ów towar deficytowy, co to każdy go ma na myśli, a niekórzy to mają go nawet i gdzie indziej. Znalazłam za to przepis na ciasto czekoladowo-kawowo-kokosowe. Język mi do tyłka uciekł.

Czem prędzej zaczęłam przeszukiwać szafki i już po chwili zorientowałam się, że niestety, ch.., dupa i kamieni kupa. Ciasta nie będzie. Bo nie. Jak się bowiem okazało, nie tylko nie będzie ze mnie PPD, ale koło Wojciecha Modesta Amaro też nie stanę. Wstyd!


Z BRAKU LAKU...

zapasy

Przepis Dobrego Zielska doprawdy nie jest skomplikowany. Po raz kolejny na całej linii zawiodłam ja. A raczej moje planowanie. W końcu od planowania w tym domu jest Mąż. Studia odpowiednie skończył? Skończył! To czemu nie planuje?

Mógłby na ten przykład zaplanować, że ja w piątek, dzień świąteczny, kiedy to otwarty jest li i jedynie zielony płaz, będę piekła ciasto czekoladowo-i-tak-dalej. Jakby zaplanował, składniki by były. A tak lipa. Ani masła. Ani cukru. Ani nawet jajek w domu nie było. A nie, przepraszam, były dwa, co to poszły do ciastek. I jajecznicy już Mąż na kolację nie mógł dostać.

Skoro zatem nie zaplanował i zabrakło dosłownie wszystkiego, głupio już było pójść do sąsiadki i poprosić, by do koszyka z tesco załadowała niezbędne składniki. Mogłaby nie mieć terminala płatniczego i dopiero byłby wstyd. Gotówki bowiem przy sobie z zasady nie posiadam. Chyba, że w skarpecie. Ale te ostatnio wszystkie dziurawe.

Ponieważ jednak głód na słodkie ssał mnie wielki, zabrałam się do przeszukiwania najpierw szafek, a potem internetu. Tego ostatniego celem znalezienia jakiegoś przepisu, co by się z tych resztek udało sklecić coś. I żeby to coś okazało się jeszcze choć trochę jadalne. I tak oto powstały:


KRUCHE CIASTKA ORZECHOWO-CYTRYNOWE

kruche ciasteczka

Dlaczego cytrynowe? Bo miałam ochotę na babkę cytrynową. Ale że nie było... 

Tak czy inaczej, poniżej przepis dla odważnych ;) Potrzebujemy:

  • 400 g mąki (ja miałam tylko pełnoziarnistą)
  • 250 g masła orzechowego (znalazłam słoik 600 g!!! dobrze że jeszcze nie przeterminowany!)
  • 1 łyżka sody oczyszczonej (bo oczywiście proszku do pieczenia w domu niet :/)
  • 1 szklanka cukru (u mnie było z pół, bynajmniej nie ze skąpstwa)
  • sok z jednej cytryny
  • 2 jajka (miałam!)
  • 3-4 łyżki wody


Całość trzeba potraktować mikserem do czasu otrzymania masy nadającej się do lepienia. Po otrzymaniu owej masy warto ją wstawić na jakiś czas do lodówki. Łatwiej się formuje pożądane kształty. Ja nie włożyłam i mi się wszystko do łap elegancko przykleiło. 

Potem już formujemy ciasteczka o kształcie i fakturze wedle uznania. I wrzucamy do nagrzanego na 180 stopni piekarnika na 12-15 minut. Uważajcie, żeby sobie paluchów tudzież języka po tych 12 minutach nie poparzyć ;)

Ps. Gdybym robiła tylko dla siebie, dodałabym rodzynki, czy inną skórkę pomarańczową. Ale że współlokatorzy nie tolerują suszu, a czekolady w domu nie było (!), ostały nam się ciasteczka saute. 

Nawet udało mi się jedno spróbować;)

Teraz nikogo już nie powinno dziwić, dlaczego z gwiazdkami Michelina jestem na bakier ;) Za to te Micheliny w talii mają się całkiem nieźle :/



You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)