Matka Polka na L4

12:17:00

Po raz kolejny dziś stanęłam przed dylematem: praca czy dziecko? I myślę, że nie ja jedna staję na co dzień przed tą zagadką.

Pozornie wybór jest oczywisty - jeśli dziecko jest chore, bierzemy L4 i zostajemy z nim w domu. Ale odkąd pamiętam (a mija już prawie 9 lat mojego macierzyństwa), ten wybór nigdy oczywistym nie był. Nie raz i nie dwa spotykałam się z sytuacją, w której pracodawca wyboru mi nie dawał. Co mnie obchodzi, że ma pani chore dziecko. Ja też mam dzieci i jakoś pracuję - to tylko jeden z wielu cytatów, którymi zostałam poczęstowana w ciągu ostatniej dekady.

Przeziębienie, katar, temperatura dzieci zawsze powodowały u mnie dreszcze i gorączkową gonitwę myśli - co teraz?

Niania? Póki była na stałe, problem rozwiązywał się sam. Jednak jak dzieci poszły do placówek, komfort się skończył i zaczęło się sztukowanie. Ciężko jest znaleźć nianię na cito, zwłaszcza jak dziecko zachoruje w środku nocy.

Dziadkowie? Pomijając fakt, że wszyscy czynni zawodowo i nie mam żadnego prawa wymagać od nich, by się wnukami zajęli - mieszkają 200 km od nas. I podobnie jak nianię, bardzo trudno jest ich ściągnąć "na już".

Urlop - mój czy Męża (jemu jakoś łatwiej przychodzi ich branie, widać ma bardziej wyrozumiałych szefów)? No fajnie, tylko biorąc urlop trzeba określić na jak długo. Na żądanie przez 4 dni z rzędu? No niby zakazanie nie jest, ale nie zawsze się da.

L4? Taaak, L4. Dla pracodawcy to chyba nie ma nic gorszego niż matka na L4. Przynajmniej takie jest moje doświadczenie. Co ciekawe - nie ma problemu, jeśli na zwolnienie czy to na siebie, czy na dziecko idzie facet. Ja zawsze miałam z tym problem.

Do tego stopnia, że gdzieś tam w mojej głowie zakorzeniło się kombinowanie (co robić? co robić?), kiedy tylko termometr pokazywał podwyższoną temp. Zamiast jak każdy normalny człowiek zawlec potwora do przychodni, wziąć opiekę i pozwolić mu się wychorować, sztukowałam to wolne jak się dało. A to ciągnąc ze sobą do pracy, a to urywając pół dnia wolnego. Sobie, Mężowi.. komu się dało.

Do czasu. Do czasu aż w ubiegłe wakacje wylądowaliśmy z Potworem Młodszym na miesiąc w szpitalu. I nagle w obliczu zagrożenia życia dylemat przestał istnieć. Co prawda powrócił, ale z każdym kolejnym razem łatwiej jest mi podjąć decyzję, że tym razem to ja idę na opiekę/urlop/home office. Niezależnie od tego, co szef pomyśli. Oczywiście, nie znaczy to że nadużywam sytuacji i biorę wolne z okazji każdego kichnięcia (choć nie powiem, czasem mam ochotę ;) ). Jednak traumatyczne przeżycia zmieniają perspektywę. I ustawiają priorytety na nowo.



You Might Also Like

1 komentarze

  1. My na razie mamy ten komfort niani i dziadków, a co będzie gdy to się skończy. L4 i chorowanie- nie lubię :(
    A jeszcze dostać się z dzieckiem do rodzinnego teraz graniczy z cudem, o 8 rano w kolejkę- no chore to jakieś :/
    Pozdrawiam, trzeba mieć zdrowie, aby się leczyć- po prostu :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)