Książkowe zauroczenia 49/52 [Bezpieczna przystań]

10:00:00

Byłam ostatnio, no dobra jakieś 2 tygodnie temu, z Synem Młodszym w bibliotece. Na szybko, by oddać zaległego audiobooka i wypożyczyć kolejnego (nawyk słuchania książek w samochodzie mam wyrobiony do tego stopnia, że zwyczajnie mi czegoś brakuje, jak słucham samego radia).

Wizyta odbywała się "na szybko", ponieważ znając moje dziecko chwila dłużej i już byśmy stamtąd nie wyszli przed zamknięciem. A akurat mi się spieszyło. Zacząłby oglądać książki, przynosząc sobie do stolika coraz to nową - a że bibliotekę mamy wyposażoną świetnie... świt by nas zastał ;)

Dopadłam zatem biegiem kosza z audiobookami i po pobieżnym przejrzeniu tego, co dostępne, wyeliminowaniu Gier o Tron i innych HarryPoterów tudzież lektur szkolnych, wybrałam płytę tym razem ze względu na okładkę.

Wypożyczyłam, wyszliśmy i dopiero w samochodzie przeczytałam, o czym też lektura ma być. Przyznam, że opis na okładce nieco mnie rozczarował (nie przepadam za romansidłami amerykańskimi w stylu "i żyli długo i szczęśliwie"), ale pewen element "zgrozy"przekonał mnie do dania Bezpiecznej przystani Nicholasa Sparksa szansy.

Co prawda łatka "romansu obyczajowego" nadal przyprawia mnie o lekki dreszcz, ale na szczęście nie jest to li i jedynie romans wg klasycznego schematu: poznajemy się, jest cudownie, na jaw wychodzi jakieś świństwo, ale i tak będziemy żyć "happily ever after". Znaczy pewnie będą, ale klaska i tak została przełamana :P

A wszystko to przez "powód", dla którego tych dwoje nieco przetrąconych przez los się spotyka - nadrzędnym celem głównej bohaterki nie jest bowiem zdobycie męża, czy wieczna miłość, lecz ucieczka przed maltretującym ją mężem.

Źródło: lubimyczytac.pl

To co przyciągnęło mnie do tej książki i sprawiło, że jednak jej nie wyłączyłam (mimo epitetów w stylu "jej mężczyzna" od których niestety mnie mdli i amerykańskiego snu o wiecznym szczęściu i tym, że "wszystko będzie dobrze choćby nie wiem co") to narracja z punktu widzenia męża-tyrana.

Niejednokrotnie miałam dreszcze słuchając jego wywodów, na słowa bez przerwy cisnęło mi się hasło "ludzki pan" (pozwolił żonie do fryzjera pójść!! rozpusta!) - jak chorym trzeba być człowiekiem, by maltretować drugą osobę twierdząc, że to tylko jej wina i robi się to z miłości do niej? Przecież gdyby była posłuszna (i odłożyła ścierkę równo na kuchenny stół), nie musiałby jej skopać do nieprzytomności.

Przygnębiające jest to, że jest wiele takich małżeństw, takich par, wiele kobiet, które nie znajdują w sobie siły do ucieczki i zmiany swojego losu, lecz poddają się mu. Skłania jednak do refleksji.

Nie wiem, czy sięgnę jeszcze po książki tego autora - ale nie uważam tych kilkunastu dni słuchania za czas stracony. Przyłapuję się jednak na myśli, że literatura amerykańska nie jest moją ulubioną ;) Zupełnie inny tok myślenia mają za tą Wielką Wodą :)



You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)