Romantyczny spacer po polu mieszanym

08:57:00

Korzystając z nieobecności Potworów, które jeśli chodzi o spacerowanie "bez celu" wielce marudne są, wybraliśmy się z Mężem na romantyczny spacer po polu mieszanym.

Definicja pola mieszanego jest bardzo prosta - znajduje się na nim wszystko, co tylko na polu znaleźć można: żyto, owies, pszenica i pozostałe zboże rozmaite, zapyziała trawa, chaszcze, wypalona w pień ziemia, wysokie pod szczyt Krępaku pola kukurydzy, pomiędzy nimi tory kolejowe i inne śmieci nader często wyrzucane przez największego wroga przyrody - człowieka.

Oczywiście celem przewodnim wycieczki była szeroko pojęta fotografia - a tu kłosik, a tam zachód słońca, gdzie inndziej żuczek, robaczek, pajączek, malownicze źdźbło trawy.

Mąż powoli dostawał spazmów, gdyż bowiem w jego opinii wlekłam się jak mucha w smole. Ale jak tu się wlec inaczej, skoro dookoła tyle ciekawego do zarejestrowania.



Złota godzina powoli nam przeszła w złotą noc i tak brnąc przez pola dotarliśmy do wysokiego na co najmniej 2 metry pola kukurydzy. Osobiście, żeby cokolwiek ponad nim zobaczyć (jak chociażby to, gdzie się kończy) musiałam się wdrapać na Męża :P

Zabawa w dzieci kukurydzy była dla mnie mało atrakcyjna, ale Mąż uparł się nie wracać tą samą drogą, którą przyszedł. Ten typ tak ma. Brnęliśmy więc poprzez pole - Mąż zachwycony, ja nieco mniej, gdyż bowiem pomiędzy tymi łanami często gęsto napotkać można w naszych okolicach dziki. A spotkanie oko w oko z lochą z młodymi jakoś tak mało sympatycznie mi się jawiło.

Mniej więcej po pół godzinie dotarliśmy do... torów kolejowych, a konkretnie do terenów PKP. Pracownicy kolei jakoś mało byli nami zainteresowani, przeszliśmy sobie zatem pomiędzy stojącymi tu i ówdzie na bocznicy wagonami i wzdłuż torów dotarliśmy do cywilizacji.



I wszystko było by pięknie i ładnie, gdyby nie fakt, że Mężu na owym polu wszedł w konflikt z pewną meszką (tak zakładam, bo nijak panny nie widziałam - aczkolwiek skutki jej działalności są odczuwalne do dziś).

Owa meszka, musi rozzłoszczoną będąc, upatrzyła sobie Mężową nogę i zrobiła sobie z niej stołówkę. Skutek okazał się opłakany - do dziś, niemal tydzień po wycieczce, Mężu może jedynie pomarzyć o założeniu jakiegokolwiek obuwia. Stopa bowiem ma wygląd i rozmiary słoniowej nogi, a lekarz rodzinny już szykuje narzędzia i opowiada o najsuteczniejszych sposobach amputacji.

Także jakby kto marzył o kilkutygodniowym L4 - warto chodzić po polach! Warto!



You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)