Granice są po to, by je przekraczać

21:57:00

Jakiś czas temu pisałam o tym jak zaczęła się (i jak skończyła) moja przygoda z Insanity. Pół roku temu usłyszałam po raz pierwszy "Spróbuj Insanity".

Początkowo trzęsłam tyłkiem. Trening morderczy, wyciskający siódme poty z takich laików jak ja. Wiadomo że fitnessowe terminatory nie postrzegają go w ten sposób. Ja jednak od zawsze byłam typem kanapowym i wyciągnąć mnie gdzieś na ćwiczenia było niemalże niemożliwe.

Wtedy jednak zawzięłam się. Spróbuję! Dam radę! No i dałam :)

Po Insanity przyszedł czas na zluzowanie: Focus T25, Hip Hop ABS, bieganie. Ciągle jednak chodziło mi po głowie, że czas przekroczyć kolejną granicę. Czas poznać swoje możliwości. Jak nie spróbuję, to się nie przekonam.

I tak powoli jak najlepszy ser pleśniowy dojrzałam do Insanity Max 30  Marzec to dobry początek. Organizm jest wypoczęty po zimie - dam radę! Najwyżej przerwę w połowie (ha, ha, ha..).

Na czym polega Insanity Max 30? To trzydziestominutowe treningi kardio, podczas których dochodzi się do ściany. Do momentu, kiedy człowiek czuje, że już więcej nie da rady (tak zwany Max out). Ćwiczenia nie są trudne, ale tempo w jakim się je wykonuje... dość powiedzieć, że jest pot, są łzy, przekleństwa, walka z własnymi słabościami.

Dziś dzień pierwszy - mój Max out: 30 minut!! Bez zatrzymania się poza programową "water brake". Jestem z siebie dumna jak nigdy. Dam radę!

Trzymajcie kciuki!



You Might Also Like

0 komentarze

Dziękuję serdecznie, że mnie odwiedziłeś i zdecydowałeś się zostawić komentarz - Twoje zainteresowanie dodaje mi skrzydeł :)